Zapomniana perełka kinematografii

   Pewnego dnia błąkałem po niezmiernej krainie internetu w poszukiwaniu czegoś, co by mogło mnie rozśmieszyć. Spędziłem kilka godzin przeglądając śmieszne koty i filmiki na YouTube’ie lecz wszystko było nieoryginalne i nieśmieszne. Jakimś cudem natrafiłem na dziwną, bezsensowną,  intrygującą nazwę filmu – Abraham Lincoln vs Zombies. Początkowo myślałem, że to żart, ale na wszelki wypadek postanowiłem wpisać nazwę w Google’a. To co zobaczyłem przeraziło mnie – taki film faktycznie istnieje i ktoś na poważnie później to sprzedawał w sklepach.

   Jak można się domyślić, oglądnięcie tego filmu stało się moim jedynym celem życiowym i zacząłem szukać strony, na której mógłbym ten film kupić.Wymagało to bardzo dużego wysiłku, ale w końcu znalazłem film, a oto recenzja.

   Na początek kilka suchych informacji. Film powstał w 2012. Jest to produkcja producenta i dystrybutora filmów „The Asylum”. Firma specjalizuje się na produkcji tzw. „mockbuster’ów”, czyli tanich podróbek dużych filmów. Są słynni z takich przebojów jak „Transmorphers” albo też „Avengers Grimm”. Film o Lincolnie nie jest wyjątkiem – jest to podróbka filmu „Abraham Lincoln Vampire Hunter”. To wszystko już brzmi wystarczająco żałośnie, więc wystarczy już wyliczania faktów.

   Film bardzo mi się spodobał. Spowodował dużo przemyśleń i zmienił to, w jaki sposób postrzegam rzeczywistość. Elementem, który wywarł na mnie duże wrażenie to gra aktorska. Jest tak słaba, że nagle uwierzyłem w swoje zdolności aktorskie, za co jestem bardzo wdzięczny twórcom tego dzieła. Szczególnie aktorsko wyróżnia się Bill Oberst Jr., który wcielił się w rolę tytułowego prezydenta Zjednoczonych Stanów Ameryki. Z tego co przeczytałem, jego aktorstwo jest jedynym elementem, który mniej więcej zadowolił krytyków. Mimo, że muszę przyznać on jako jedyny ze wszystkich aktorów najbardziej się starał, bez napisów trudno będzie go zrozumieć nawet z bardzo dobrą znajomością angielskiego, a wszystko przez jego manierę mówienia – czasami mówi trochę głośno, a czasami mruczy sobie coś pod nosem i nie da się nic zrozumieć.

   O ogólnej jakości filmu też można trochę powiedzieć. Cechą charakterystyczną filmów klasy B (do której ta produkcja należy) jest fantastyczna jakość efektów specjalnych. W tym przypadku zadbano o to, by film można było oglądać całą rodziną – sceny z odcinaniem głowy zombiaków są nierealistyczne, a krew wygląda jak kompot, więc widowisko spokojnie można oglądać nawet z małymi dziećmi. Jakość dźwięku i montaż to osobna kwestia. Jeszcze przed zakończeniem filmu zapisałem się na wizytę do psychologa, ponieważ zaczęły mi chodzić okropne myśli po głowie.

   Na koniec powiem trochę o dość ważnym elemencie tego filmu – fabule. Sam fakt tego, że jakiś człowiek wpadł na to, by 16 prezydent USA chodził z gangiem facetów w czerni i zabijał potworki za pomocą rozkładanej kosy niczym z jakiegoś anime jest dowodem tego, że potencjał ludzkiego mózgu jest bezgraniczny. Niestety z pamięcią twórców filmów aż tak dobrze nie jest, gdyż cały czas zapominają o zasadach, które utworzyli chwilę wcześniej. Skutkiem jest to, że chwilę po tym jak ustala się, że zombie zabija się poprzez odcięcie głowy lub strzał w nią, bohaterowie spokojnie pozbawiają życia potworki poprzez strzał w korpus lub przecięcie żywych trupów na pół. Zauważyłem też, że czasami bohaterowie poruszają się wolniej od zombiaków, co sprawia że film jest wolny i nudny. Ma to też pozytywną stronę, gdyż dawno nie czytałem, a oglądając to arcydzieło tak się znudziłem, że zanim film się skończył wyciągnąłem książkę i zacząłem w końcu czytać, pozostawiając film w tle.



   Podsumowując, film jest jednocześnie nudny, ciekawy, motywujący i przygnębiający, Fundamentalnie zmienił moje życie, lecz nie wiem czy w lepszą, czy w gorszą stronę. Z pewnością taki bezsensowny koncept ma potencjał, i z łatwością znalazłby swoją niszę w postaci wielbicieli dziwacznych rzeczy. Więcej o tym filmie nie mam co powiedzieć, dodam jedynie, że z niecierpliwością czekam na kontynuację pod tytułem „Andrzej Duda vs ogniste krasnoludki”.

Mateusz Miliutin