Kącik recenzyjny Karoliny Zuber część… Która to już? Jak pisałam
w poprzednim tekście, gdy mam coś napisać, pierwsza do głowy przychodzi
recenzja. Ten pomysł zakorzenia się bardzo mocno, bodźce z dużą prędkością
zaczynają mknąć, uruchamiając zniecierpliwione palce, a następnie wracają, by
szybciutko przeszukać pamięć w celu wynalezienia perełki filmowej lub
książkowej idealnej do opisania. Tym razem ponownie ulegnę obrazowi z dużego
ekranu, nie takiego powszechnego, bo bollywoodzkiego. Ale czy to będzie recenzja?
Ostatnio sporo uwagi poświęcam islamowi. A to przez pracę
licencjacką, a to przez docierające newsy z różnych stron świata, a to dzięki
spotkaniu z cyklu weCANdoit! i rozmowie z arabistką – Anną Wilczyńską. To
wszystko ma znaczenie, ale teraz skupię się na filmie, który pokonuje stereotyp,
że islam jest religią terrorystów, daje do myślenia i pomaga wyzbyć się
odgórnego lęku przed wszystkimi muzułmanami, który towarzyszy dużej części
światowej populacji.
„Nazywam się Khan” to dramat produkcji indyjskiej.
I w tym miejscu zmuszam się do opisania obsady, muzyki,
montażu, dźwięku i tak dalej. Ale jak na złość, przy tym filmie, który wybrałam
na temat główny mojego tekstu, mam z tym problem. Aspekty, które absorbują moją
uwagę podczas seansów i są po kolei opisywane w recenzjach w tym przypadku
schodzą na drugi plan. Oczywiście długometrażowa produkcja, trwająca ponad 2,5
godziny prezentuje dobrą pracę całej ekipy twórców, w tym charakteryzatorów,
którzy delikatnie wprowadzają w bollywoodzki klimat. W filmie główną rolę
odgrywa Shah Rukh Khan, który jest jednym z czołowych indyjskich aktorów.
To wszystko jest ważne, tworzy obraz. A co tworzy sens? Film jest nad wyraz ponadczasowy – porusza
temat nienawiści, wrogości, lęku z terroryzmem
w tle.
Obecnie ten temat nas przeraża i o to w tym wszystkim
chodzi, by nas przestraszyć. Jednak nie można być zaślepionym, bo lęk dotyczy
nas, jak i muzułmanów. To, że doznamy przykrości ze strony osoby o blond
włosach nie oznacza, że każdy blondyn lub blondynka będą źli. Podobnie jest w
tej sytuacji - to, że słyszymy o zamachach z rąk islamistów, nie oznacza, że
wszyscy wyznawcy tej religii są tacy sami. Często oni również cierpią z rąk
swoich ‘współbraci’.
Współcześnie trzeba sobie uświadomić, że muzułmanie to jedni z nas. To nie
tylko wyobrażenia o ludziach z pustyni w turbanach na głowie. Chodzą i jeżdżą
tymi samymi drogami, kupują w tych samych sklepach i tak jak my – są ludźmi.
To tylko prowizoryczne przykłady, jak ‘trzeźwo’ na to
spojrzeć. Nie wszystkim to wystarcza, dlatego film „Nazywam się Khan” biegnie z
pomocą. Tak jak 8 lat temu, tak i teraz może być kontrargumentem na
stwierdzenie, że islam jest religią terrorystów. Pokazuje prawdę, że nie można
przykleić wszystkim tej samej etykietki, bo w ten sposób krzywdzi się ich, ale
także siebie, pogłębiając tylko już i tak zbyt duży lęk i uprzedzenie. „Nazywam
się Khan” przedstawia także przekraczanie sztucznie postawionych barier, na
przykład między religiami, klasami społecznymi czy ludźmi ‘zdrowymi i chorymi’.
Ten film to przede wszystkim ukazanie woli walki. Główny bohater – Rizvan –
chce oczyścić swoje imię, ocalić honor rodziny. Chce przekazać prezydentowi Stanów
Zjednoczonych, swojej żonie, osobom na całym świecie, a także nam – widzom –
tylko jedno zdanie: Nazywam się Khan i
nie jestem terrorystą.
Karolina Zuber