Conrad Festival — spotkania, które zostają w głowie

Siada nad białą kartką papieru, niczym natchniony, pospiesznie zapisuje słowa, zdania, całe strony, tworzy — pisarz— człowiek, który nie chlebem, a literaturą żyje. Taki wizerunek autora istnieje w naszej świadomości od zamierzchłych czasów, jednak o tym, że w prawdziwym życiu sprawa wygląda trochę inaczej i że pisarz to też człowiek, można się było przekonać na tegorocznym Festiwalu Conrada. Dziś będzie więc o człowieczeństwie, o pisarstwie i o spotkaniach, które zapamiętuje się na długo. 

Logo festiwalu, materiały prasowe

 Pewnie każdy z nas, czytając kiedyś książkę myślał o tym, że miło by było poznać osobę, która jest za to wszystko odpowiedzialna, która swoimi słowami odcisnęła na nas piętno, która dzięki swojemu talentowi i umiejętności odpowiedniego ułożenia słów w zdania, potrafiła poruszyć nasze serce. Taką możliwość otrzymujemy biorąc udział w spotkaniach autorskich, których w Krakowie podczas zakończonego 25 października Festiwalu Conrada odbyło się co nie miara. I nie, nie chodziło tu tylko o to, żeby zobaczyć ukochanego pisarza na żywo, żeby zdobyć jego autograf, chodziło o to, żeby móc wsłuchać się w jego słowa i może, chociaż trochę zobaczyć w nim człowieka, nie tylko autora. 


„Ja najmniej wiem o moich książkach”
„Piszę, bo nie wiem, pisanie to poznanie. Pisanie dostarcza mi wiedzy o świecie, o ludziach i o sobie” — tak o swojej pracy opowiadał Wiesław Myśliwski. Autor cudownie melancholijnego Traktatu o łuskaniu fasoli okazał się stawiającym niezwykle trudne warunki rozmówcą, a zarazem raz po raz urzekał słuchaczy życiową mądrością.  Opowieści o tym, w jaki sposób tworzy były bardzo ciekawe. A tworzy tak jak niewielu dziś — pisze tylko ołówkiem zaostrzonym żyletką, nie używa internetu, komputera. Kiedy po Traktacie w jednym z wywiadów stwierdził, że to już koniec — ołówki i żyletki się skończyły, więc to ostatnia książka i nic już więcej nie napisze, szybko listownie odezwał się zaniepokojony czytelnik twierdząc, że on ma zapas i ołówków i żyletek, i chętnie je prześle, żeby tylko Myśliwski nie rezygnował z tworzenia. Co było robić? Trzeba było napisać kolejną książkę. I napisał, Ostatnie rozdanie. I znów zachwycił. Po raz kolejny jest to lektura poruszająca od pierwszego do ostatniego zdania. To pierwsze ma dla autora szczególne znaczenie. Dopiero, gdy je wymyśli zaczyna tworzyć. Bo „to drogowskaz, na którym nie ma miejscowości, ani kilometrów, a jedynie kierunek. To zdanie prowadzi, wywołuje kolejne zdanie i następne. Gdybym wiedział, o czym pisze, to książka by nie powstała…” — mówił.

„Może byłbym lepszym budowniczym okrętów, niż budowniczym powieści”
Myśliwski  — pisarz, nie wie więc, o czym będzie nowe dzieło, a gdy już w końcu zabiera się do pracy i pisze tymi swoimi ołówkami, to zdarza mu się, że siedzi przez trzy godziny przed pustą kartką i nie napisze nic. Ale to też coś mu daje. To nigdy nie jest czas zmarnowany. Jego największą inspiracją jest banał. Bo do tego właśnie sprowadza się jego zdaniem ludzkie życie, a więc trzeba szukać natchnienia w pospolitości, bo to właśnie tam często kryje się literatura. Sam Myśliwski nie pisze zresztą o tym, czego nie doświadczył, czego nie poczuł na własnej skórze. 


A jak już napisze książkę to musi się z niej wyleczyć. Musi pożyć. Bo przecież, gdy pisarz nie pisze zajmuje się życiem — to też zabiera sporo czasu. A kiedy nie robi tych dwóch rzeczy, to czyta. Co czyta dwukrotny laureat Nagrody Nike? Szczególnie ceni sobie Idiotę Dostojewskiego, opowiadanie Kafki Budowanie Muru Chińskiego (bo przecież Kafka nie umiał pisać powieści) i na dodatek przeczytał całe W poszukiwaniu straconego czasu Prousta, a za największą polską książkę uważa Listy Krasińskiego.  Taki jest ten nasz pisarz, co to mógł zostać budowniczym okrętów, a został budowniczym powieści. 

„Witamy w tropikach”
Po podpis Wiesława Myśliwskiego ustawiła się długa kolejka, ale jeszcze większe tłumy w Pałacu pod Baranami pojawiły się w czwartkowy wieczór, 22 października. Było duszno i ciasno, ale jakoś szczególnie nikomu to nie przeszkadzało. Było ich troje. Taki trochę tercet egzotyczny, bo gorąco to na pewno było jak w tropikach. Ale to nieważne, bo najważniejsza była ona — Hanna Krall, to dla niej przyszły tłumy. Towarzyszyli jej uczniowie, również wybitni reporterzy, lecz dziś w cieniu — Mariusz Szczygieł i Wojciech Tochman. Opowiadali o właśnie wydanej książce pod tytułem Krall, która jest takim wielkim pudełkiem ze skarbami, które po odkryciu, odkurzeniu, pozwalają lepiej poznać królową polskiego reportażu. Sama Hanna Krall wyjaśniła, że dla niej ta książka jest uzupełnieniem do tego, co stworzyła wcześniej, takim aneksem. Fragmenty pozycji można było zresztą usłyszeć — pięknie odczytał je zebranemu tłumowi Mariusz Szczygieł.
Materiały prasowe Festwialu Conrada, autor: Tomasz Wiech

„Reporter nie zadaje pytań”
Chemia między Mistrzynią i jej uczniami, zabawne przekomarzanie się, sprawiało, że spotkanie było jednym z najciekawszych, ale i najbardziej poruszających. Opowieść o tym, w jaki sposób powstał wywiad, który zresztą w dużej mierze był wywiadem jeżdżonym, to znaczy Hanna Krall i Wojciech Tochman jeździli w miejsca bliskie wielkiej reporterce, miejsca, po których dziś często nic nie zostało, okraszona licznymi anegdotami poruszała i z minuty na minutę zaciekawiała zgromadzonych coraz bardziej. Nie zabrakło także pytań o warsztat. I tu padło zdanie, które powinien zapamiętać każdy przyszły dziennikarz. Mianowicie, Hanna Krall stwierdziła, że reporter nie zadaje pytań. „Dzięki temu, że sama musiałam odpowiadać na pytania zrozumiałam jak trudne jest to dla rozmówcy. Nie należy nalegać, próbować, wymuszać od rozmówcy wypowiedzi. Pytania powinny być porządkujące, nie napastliwe”— mówiła. Reporter więc powinien słuchać i powinien być uważny. Szczególnie, jeśli porusza trudne tematy. Powinien też zważać na słowa, szczególnie jeśli tak jak Hanna Krall pisze o wojnie. Powinien być cierpliwy i uważny, i delikatny. Nie wszystko wypada opowiedzieć wprost. A w ogóle to najlepiej opowiadać jak najoszczędniej, im mniej niepotrzebnych, zbędnych słów tym lepiej. Czasem, właśnie w ten sposób można przekazać znacznie więcej emocji.

„Dla takich chwil warto było przeżyć wojnę”

Materiały prasowe Festwialu Conrada, autor: Tomasz Wiech

Żarty, przekomarzanie, zabawne anegdoty, ale i wiele mądrych słów — tak to wszystko wyglądało. A na koniec rozległy się gromkie brawa. „Przestańcie, bo się wzruszę i popłaczę” — prosiła lekko speszona, skromna, ale ciągle uśmiechnięta Mistrzyni. „Dla takich chwil warto było przeżyć wojnę i napisać kilkanaście książek” – dodała jeszcze wzruszona. Te słowa długo po spotkaniu pobrzmiewały mi w uszach. I pewnie zostaną w głowie na zawsze….

Spotkania, które zostają w głowie… 

Materiały prasowe Festwialu Conrada, autor: Tomasz Wiech

Spotkanie z pisarzem to nie tylko spotkanie z jego literaturą. To spotkanie z człowiekiem, który tak jak my codziennie rano wstaje, wykonuje swoje obowiązki, żyje, a przede wszystkim czuje. Ile autora i tego jego życia w jego twórczości? Na to pytanie teoretycy literatury starają się odpowiedzieć od lat. Trafnie i zabawnie podsumował to Wiesław Myśliwski zapytany o śmierć autora w dziele. „Przecież, jak Pani widzi, ja żyję” — stwierdził. Co dają nam takie spotkania z żywym autorem? Mnie przyprawiają o ból głowy (w pozytywnym sensie), dają do myślenia, czasem prowokują do dyskusji, czasem czuję się zawiedziona, czasem zainspirowana. I takich inspirujących spotkań z autorami, nie tylko na kartach ich utworów, nie tylko od święta, nie tylko przy okazji Targów Książki i Festiwalu Conrada, ale przez cały rok Wam życzę. Pisanie jest poznaniem, ale czytanie też i takie spotkania też. Warto dać się poruszyć!

Justyna Kępa