O wielu
rzeczach pisałam, w szkole, na studiach dziennikarskich, albo po prostu, żeby
pisać, bo to uwielbiam. Jednak z pisaniem na bloga mam problem.
źródlo: pixabay.com |
1)Eseje
przepełnione głównie własną filozofią wsparte nieco przemyśleniami wielkich
filozofów – no nie nadają się na wejście w „wieczną” sieć.
2)Analizy
porównawcze wierszy lub odpowiadanie na postawione tezy w rozprawkach – nigdy
nie były przekonujące w moim wykonaniu, bo NIGDY nie byłam (i nie będę!) za pan
brat z pisaniem, by wstrzelić się w klucz odpowiedzi narzuconych odgórnie.
3)Własne
wiersze – nie, to do szuflady.
4)Książka,
której nie mam serca dokończyć – to tym bardziej do szuflady, tym razem nieco
większej.
Nic z wyżej
wymienionych tekstów nie przeznaczę na bloga. Ale gdy pisałam drugi punkt,
pewne słowo zapaliło mi lampkę w głowie, a mianowicie wyraz „porównawcze”.
Jestem
filmomaniaczką i ostatni film na liście obejrzanych ma trzycyfrowy numer
zaczynający się cyfrą 6. Sporo tego mam i mogę rzec, że oglądałam filmy z każdej
półki. Takie, które uważam za czas stracony, te przeciętne, ale w całej tej
puli są także „moje klasyki”. Pisząc recenzje za każdym razem pozwalam sobie
ulec chęci porównania produkcji do filmów najbardziej przeze mnie cenionych. Moją
pasją jest ocenianie widowisk filmowych pod wieloma względami. Nie ograniczam
się do podniesionego kciuka w górę! Interesuje mnie jaki budżet był do
dyspozycji, kto zajmował się montażem, a także tworzę sobie sieć powiązań
między ludźmi kina, np. gdy reżyser ma grupę swoich ulubieńców. Przykład,
którego nie da się przegapić oglądając filmy Tima Burtona - ten pan = (najczęściej)
Helena Bohnam Carter i Johnny Depp. Mam również swój ukochany duet, który
jeszcze nigdy mnie nie zawiódł, a mianowicie Christopher Nolan i kompozytor
Hans Zimmer.
Ale tym
razem, ani o jednym, ani o drugim przykładzie, nie mniej jednak też o
klasycznej grupie, czyli:
Spielberg i przyjaciele
Trudno
znaleźć kinomana, który nie zna takich nazwisk jak Spielberg czy Hanks. Nawet
jeśli zna tylko jednego, to nieświadomie kojarzy drugiego, ponieważ ci panowie
często wspólnie tworzą dzieła – jeden jako reżyser, a drugi jako aktor.
Tom Hanks nie musi być kojarzony z Polską tylko przez akcję „Maluch dla Toma
Hanksa”, ponieważ za zdjęcia wielu filmów z jego udziałem odpowiadał Janusz
Kamiński, jak można się domyślić, Polak.
Spielberg + Hanks + Kamiński = „Most szpiegów”, tacy genialni, a Oscar powędrował w ręce
drugoplanowe, bo do Marka Rylance’a i to jak najbardziej zasłużenie.
Dobrze
się składa, że trzy osoby, których nazwiska pojawiły się najczęściej w dwóch
poprzednich akapitach, mają na swoim koncie wybitne dziecko pod tytułem
„Szeregowiec Ryan” z 1998 roku. Filmy dzieli 17 lat i choć wojenny obraz
porusza nawet po kilku seansach, to „Most szpiegów”, mimo innego klimatu, nie
pozostaje w tyle. Produkcji nie można postawić na tym samym poziomie, lecz
obniżka formy jest moim zdaniem niezauważalna.
źródło pixabay.com |
Budżet
„klasyka filmowego” był o 30 milionów dolarów amerykańskich większy niż nowej
produkcji. 40 milionów wystarczyło i nie ma się co dziwić, efekty specjalne tym
razem nie były potrzebne, a charakteryzacja i ubiór nie odstawały od
współczesnego szablonu.
Często
nie zwracamy uwagi na dźwięk, a to dlatego, że jest dobry. Gdyby nie był,
irytację zauważylibyśmy bardzo wyraźnie. „Most szpiegów” do złych nie należy.
Myślę, że wiele osób nie skończyłaby oglądać jakiegokolwiek filmu, który jest
„suchy”. Gdy ogląda się film powierzchownie, dopiero po dłuższej chwili
orientujemy się o obecności muzyki. Dzieło bez niej można by uznać za definicję
wyżej wymienionego słowa „suchy”. Za czasami niezauważalną, niedocenianą, a
jakże potrzebną część produkcji odpowiedzialny był Thomas Newman. Co ciekawe
komponował również dla klasyków kina, stale utrzymujących się na szczycie dzieł
filmowych, a mianowicie „Skazani na Shawshank” czy „Zielona mila”.
Jak
napisałam na wstępie, gdy tworzę teksty recenzujące kinowe widowiska,
podświadomie ulegam porównaniu do tych, jak to nazywam, „klasyków”. Tym razem,
ku mojemu zaskoczeniu, te wszystkie wymienione filmy są powiązane szeregiem
twórców. Więc nie ma żadnego przypadku w tym, że „Most szpiegów”, mimo iż nie
dołączy do piedestału najlepszych, nie rozczarowuje swoją treścią i sposobem
wykonania.
Niewinność
i z pozoru lekka naiwność głównego bohatera – prawnika Jamesa Donovana -
zmieszana z zapewne łagodniejszym obrazem sowieckiej rzeczywistości, stworzyła
fabularyzowaną przygodę z historycznym zabarwieniem.
Według
wielu osób, Steven Spielberg notuje spadek formy, Hanks gra we wszystkim co mu
zaproponują i te produkcje z wybitnością nie mają już nic wspólnego. Na
szczęście ja jestem autorką tego tekstu i mogę się z tym nie zgodzić, ponieważ
to kolejny film, który może niezaskakujący, utrzymuje dobry wizerunek
współpracy tych panów.
Karolina Zuber