Obudź w sobie wilka morskiego

Słyszeliście kiedyś o „jachtostopie”? Widząc  samą nazwę, większości z nas zapala się lampka: autostop - jachtostop, to pewnie to samo, tylko że to drugie jest na morzu. Odpowiedź jest krótka: tak i nie. Co prawda sama idea jest wspólna – przeżyć przygodę, dotrzeć gdzieś za darmo, ale im bardziej zagłębiamy się w szczegóły, tym więcej dostrzegamy różnic. O swoich doświadczeniach związanych ze stopem – auto, jak i jachto, opowiedział Marek Kramarczyk podczas audycji Buch Travel na początku 2020 roku.


źródło: pixabay.com/pl/photos/luksusowy-jacht-jacht-2431471/


Żeby wyruszyć w taką podróż, potrzebny jest tylko i wyłącznie dobry powód – dla niektórych jest to chęć przeżycia przygody, zwiedzania świata, dla niektórych głównym ogniwem zapalnym jest cena, która wynosi dokładnie 0 złotych, a dla jeszcze innych może być to chęć przełamania strachu w kontaktach międzyludzkich.  To ostatnie może być kluczowe, bo jak wiadomo - trzeba się do kogoś odezwać, żeby poprosić o podwózkę. Dodatkowo na jachcie nie jest się tylko gościem – jest się członkiem załogi, trzeba rozmawiać i współpracować z resztą zespołu oraz być komunikatywnym.  Już samo znalezienie łodzi może być problematyczne, szczególnie za pierwszym razem, gdy nie ma się jeszcze doświadczenia, a jedyne co można zaoferować kapitanowi to swoje umiejętności niezwiązane z żeglarstwem. Takimi umiejętnościami może być wszystko: od gotowania, do znajomości języków, których można nauczyć resztę załogi. Szukanie jachtu, kiedy jest się żółtodziobem może trwać tygodniami, wszystko w tym wypadku zależy od szczęścia. Na początku nie wiadomo nawet o co zapytać kapitana i w jaki sposób go do siebie przekonać. Kiedy już znajdziemy łódź, następuje okres przygotowań przed wypłynięciem. Jego czas zależy głównie od wielkości jachtu, ale też od odległości i długości drogi. Gromadzi się zapasy i naprawia wszelkiego rodzaju usterki, które na jachcie są codziennością, gdyż jak wiadomo - morze to bardzo nieprzyjazne środowisko.

Jedną z częstszych destynacji są Karaiby. Punktem wylotowym na nie jest Las Palmas – tam przypływają wszyscy żeglarze, żeby zrobić serwisy, uzupełnić zaopatrzenie, czy ogólnie rzecz biorąc – przygotować się do podróży. Tam też jest największe skupisko jachtostopowiczów, którzy szukają podwózki na drugą stronę Atlantyku. Konkurencja jest duża – Marek przebywał tam około miesiąca i poznał prawie stu innych stopowiczów. Załoga jest towarem deficytowym – jest jej zawsze mniej niż potrzeba. Nie każdy ma w końcu kilka miesięcy, żeby odbyć rejs. To też kapitanowie chętnie szukają ludzi, jednak jak już wcześniej wspomniałem – selekcja jest bardzo sztywna. Nie warto przecież brać byle kogo.

Jachtostop to bardzo męczące zajęcie. Jest mało czasu wolnego. Jakby nie patrzeć, jest się ciągle w pracy – nawet podczas postoju na jakiejś wyspie. Są też jednak niebywałe plusy – można zwiedzić fragmenty świata, do których ciężko dotrzeć w inny sposób, poznać ludzi, czy chociażby nauczyć się wytrwałości w dążeniu do celu. Podsumowując, nie jest to zajęcie dla wszystkich – trzeba to lubić i być prawdziwym wilkiem morskim. Jednak, żeby się przekonać, czy się takowym jest, trzeba najpierw spróbować – najważniejszy jak we wszystkim jest pierwszy krok!

                                                                                                                Bruno Fritz

*nie widzisz podcastu wyświetl wersję na komputer