Jako kibic piłkarski jestem bardzo zdziwiony tym, co
napiszę. Pewnego lipcowego dnia zamiast ćwierćfinału mundialu wybrałem spektakl
w ramach IX Krakowskich Miniatur Teatralnych. I chociaż festiwal krakowski, to
przedstawienie zostało przygotowane przez Teatr Muzyczny Capitol z Wrocławia.
Przedstawienie o tytule „Rat pack, czyli Sinatra z kolegami”.
https://pl.freepik.com/darmowe-wektory/retro-mikrofon-tle_795639.htm#term=mikrofon%20muzyka%20retro&page=1&position=19 |
I proszę mi wierzyć, że nie byłem z początku zbyt pozytywnie
nastawiony. Zamiast gwiazd amerykańskiej estrady lat 60. I 70. wolałem oglądać
współczesnych piłkarskich herosów. Neymar wydawał mi się dużo ciekawszą
postacią niż Frank Sinatra. Czy spektakl zmienił moje podejście? Tak jak strzał Kevina De Bruyne wyeliminował
Brazylię z mundialu, tak spektakl wyreżyserowany przez Konrada Imielę (skądinąd
autora scenariusza i jednego z aktorów) wyrzucił ze mnie wszystkie uprzedzenia.
„Rat pack, czyli Sinatra z kolegami” to podróż w czasie i
przestrzeni. 2018 rok stał się 1965, zaś Kraków Saint Louis. Sam spektakl stał
się koncertem grupy „Rat pack”, do której należeli Dean Martin, Sammy Davis
Junior i tytułowy Sinatra. Wszyscy widzowie chyba odczuli zmianę realiów,
przecież na scenie pojawili się panowie ubrani w smokingi i panie w suknie wieczorowe. Za nimi zjawił
się kilkunastoosobowy big band pod kierownictwem Zbigniewa Czwojdy. Kluczowym
jednak elementem owej „podróży” była muzyka. To właśnie ona skłoniła mnie do
wniosku, że fascynacja amerykańskimi artystami miała jakieś uzasadnienie.
Utwory „Everybody
loves somebody”, „Fly me to the moon”, „New York, New York” czy „Mambo
Italiano” szczególnie zapadły mi w
pamięć. Przekazywały sobą jakąś niesamowitą energię, która niejednego widza
skłaniała do tańca.
Ale same piosenki byłyby niczym bez wykonawców. Powiedzieć o
nich, że byli wyjątkowi to nic nie powiedzieć. Pierwszy na scenie pojawił się
Dean Martin (Maciej Maciejewski). Piosenkarz i aktor o włoskich korzeniach dał
się nam poznać jako bliski przyjaciel Jacka Danielsa i obiekt westchnień wielu
kobiet. Następną osobą, którą zobaczyli widzowie był Sammy Davis Jr (Konrad
Imiela). Sammy, czyli ciemnoskóry piosenkarz i aktor o żydowskim
pochodzeniu ukazał swój niesamowity głos
i poczucie humoru (humoru, który nie znał terminu politycznej poprawności).
Wisienką na torcie (choć żeby zachować piłkarski klimat, może lepiej powiedzieć
za Tomaszem Hajtą „truskawką na torcie”) był występ Franka Sinatry (Błażej
Wójcik), a więc prawdziwej muzycznej ikony lat 60. Ważną postacią dla spektaklu
był konferansjer (Marek Kocot), łączący dzisiejsze czasy z realiami, w których żyło nieformalne trio
nazywane „Rat pack”.
https://pixabay.com/pl/frank-sinatra-1947-portret-1281484/ |
Piękna warstwa muzyczna zdecydowanie skłania do tańca i
dobrej zabawy, ale też chwili refleksji. Frank Sinatra zaśpiewał ze sceny, że
„poszedł swą własną drogą” w utworze „My way” (kapitalnie, jak zresztą
wszystkie pozostałe, przetłumaczonym przez Rafała Dziwisza). Nastąpiła pewna konfrontacja naszych „dróg” z
historiami wielkich gwiazd minionych lat. Po usłyszeniu tak pięknych dźwięków
ciężko nie wybierać owej „własnej drogi”.
Z tego miejsca chciałbym serdecznie podziękować Teatrowi
Muzycznemu Capitol we Wrocławiu za piękny wieczór. Z pewnością piękniejszy od
meczu. I choć bardzo lubię głos komentatorów sportowych, to nie równa się on z
tym co zaprezentowali członkowie „Rat pack”. Artyści „poszli” własną drogą,
można to różnie oceniać. Z pewnością w ich życiu nie brakowało pieniędzy,
kobiet i alkoholu, ale i talentu. Skutki tego talentu można wciąż usłyszeć. I
zapewniam, że przy słuchaniu nawet mundial schodzi na dalszy plan.
Daniel Czerniawski