Poziom reflektora: początkujący (na przykładzie muzyki K-pop)

Dzień dobry. Dzisiaj porozmawiamy sobie o czymś konkretnie ważnym, co zawsze sprawiało, że miałam ochotę krzyknąć jak kot uczepiony zagłuszającego go helikoptera i oznajmić coś światu. Nie jestem jedyna i nie jest to pierwszy raz, kiedy coś takiego ma miejsce, ale tak, jak każda szanująca się gwiazda potrzebuje menadżera (choćby sama miała nim dla siebie być), tak każdy artysta zasługuje na choć jedną zwykłą, szarą osobę z widowni, która dostrzeże w nim talent i rzuci na niego trochę światła reflektorów.




Dzisiaj to ja wcielę się dla Was w rolę takiego człowieka i postaram się Wam uświadomić, dlaczego niektóre talenty z ulicy odnoszą sukces, a o innych nigdy nie słyszeliśmy aż do tej pory.
Prawda jest bowiem taka, że każdy artysta chce zostać zauważony i wspiąć się na szczyt. A każdy pojedynczy członek jego potencjalnej widowni chce tylko jednego - rozrywki. ROZRYWKI, i nie obchodzi go, od kogo ją dostanie.
Tak właśnie, moi drodzy, działa ten cudowny przemysł. Czyż nie jest to fascynujące? Jeżeli odczepimy się nad chwilę od naszego przyziemnego, codziennego punktu widzenia i popatrzymy na to z dalszej perspektywy, zobaczymy dwa światy: świat kropek migoczących i świat gwiazd przemijających.
Chwileczkę, drodzy Państwo, to ma sens. Już wyjaśniam: do drugiej grupy należą wszyscy artyści wszelkich czasów, którzy przemijają wraz ze swoimi erami (no, może poza dosłownie kilkoma wyjątkami, które na zawsze pozostaną ikonami swych epok). Do pierwszej należy szary tłum. Widownia nie jest przecież stała: ludzie dorastają, umierają, rodzą się, przychodzą nowi. Mają coraz to inne gusta i podążają za nową modą, dlatego ich smak również zmienia się. Na dodatek są różni nawet pomiędzy sobą - to, co się im podoba, jest odmienne nie tylko od ich poprzedniej generacji, ale również takie są subkultury i kręgi, do których należą.
Choć grupa ta jest bardzo skomplikowana, to i tak patrzy się na nich wciąż tak samo: oni są tłumem. I oni chcą zabawy.
Nie zabawią się sami. Potrzebują bowiem czegoś, co będzie ubarwiać ich codzienność i towarzyszyć im zawsze: kogoś na scenie i przed mikrofonem.
A pomiędzy nimi znajdą się do tego chętni.



Na przykładzie z fizyki: słyszeliście kiedyś o zjawisku fotoelektrycznym zewnętrznym? Zanim zaczniecie panikować, postaram się wyjaśnić tę koncepcję w najbardziej łopatologiczny sposób, w jaki potrafię, a zatem posłuchajcie tego: Przyjmijmy, że mamy metalową płytkę. Jest ona zbudowana - zgadliście - z atomów. Atomy są zbudowane z jądra i krążących wokół niego elektronów. Mamy to? Świetnie.
Zjawisko fotoelektryczne zewnętrzne polega mniej więcej na tym: Jeżeli poświecimy na płytkę światłem o dostatecznej energii (w tym momencie wszyscy fizycy łapią się za głowę poprzez niedorzeczność tego tłumaczenia, ale niestety muszę uprościć to aż do tego stopnia, aby metafora była zrozumiana), na przykład światłem UV, to uwaga uwaga ELEKTRONY PRZEJMUJĄ TĘ ENERGIĘ I Z JEJ POMOCĄ WYRYWAJĄ SIĘ Z PĘT ATOMÓW I UCIEKAJĄ POZA METALOWĄ PŁYTKĘ!!!!!!
Rozumiecie?
Chodzi mi mniej więcej o to, że jeżeli taki elektron (szary, jednakże utalentowany człowiek) chciałby oderwać się ze swojej płytki metalowej (zwykłego społeczeństwa) i stać się elektronem swobodnym (gwiazdą muzyki, filmu, czy czegokolwiek innego), nie może tego zrobić sam. Potrzebuje pewnego rodzaju reflektoru (np. światła ultrafioletowego o dostatecznej energii), którym może być łowca talentów lub menadżer z niezależnej agencji szukający pracy, który by takiego artystę zauważył i wypromował.
Ale samo zauważenie to nie wszystko. W końcu jeśli poświecimy na płytkę cynku czerwonym światłem, to nic się nie stanie, ponieważ energia fotonów światła czerwonego jest zbyt mała, aby wystarczyła na uwolnienie elektronu z atomu cynku.
Energii? A w przełożeniu na nasze?
Tak jest, artyści potrzebują PIENIĘDZY. I to jest często największy problem.


Wiecie, jaka jest różnica pomiędzy artystami, których piosenki zamieściłam powyżej? Jeżeli nie orientujecie się w K-popie, to zapewne nie. “Eh, chinolskie piosenki jako przerywnik”.
Otóż nie. Chciałabym na ich przykładzie coś Wam pokazać.
Na pierwszym filmiku mamy piosenkarkę japońskiego pochodzenia o pseudonimie Rui, która jest członkinią pięcioosobowej grupy H.U.B z wytwórni New Planet Entertainment. Piosenka praktycznie nie ma teledysku ani żadnego innego promo video oprócz tego nagrania, które jest właśnie takim oficjalnym (jego jakość bynajmniej nie była zwyczajnie zabiegiem artystycznym). Podobnie sprawy się mają z najnowszym singlem grupy, “Ooh Ooh”, który oprócz zupełnego braku jakiegokolwiek Music Video, z tego co mi wiadomo nie pojawił się nawet w żadnym z programów muzycznych, co w koreańskim przemyśle muzycznym jest NIEZWYKLE istotne.
(serio, nie macie nawet pojęcia, jak niezwykle skomplikowaną i rozwiniętą gałęzią przemysłu jest w Korei muzyka. Mogłabym nawet przeznaczyć na to osobnego posta)
Powodem są (bardzo) mocno ograniczone fundusze wytwórni, która przed debiutem H.U.B musiała rozwiązać swoje dwie poprzednie grupy, aby mieć pieniądze na minimalne wypromowanie tych utalentowanych dziewczyn. Aha, muszę coś jeszcze zaznaczyć: H.U.B praktycznie wszystko tworzą same: piszą teksty, komponują muzykę ORAZ choreografię. Być może nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale współcześnie w mainstreamowym K-popie zdarza się to naprawdę rzadko.
Drugi filmik prezentuje inny zespół, BLACKPINK, z wytwórni YG Entertainment, jednej z największych tego typu agencji w Korei Południowej. BLACKPINK było gwarantowanym sukcesem od dnia pierwszego - widać było, że agencja włożyła mnóstwo pracy w zaplanowanie każdego detalu: konceptu grupy, stylu, utworów, choreografii, rozłożenia partii wokalowych, teledysku, ubrań (przez połowę czasu mają na sobie Gucci. Czy muszę mówić coś więcej?) no i PROMOCJI zespołu.
I żeby było jasne: uwielbiam obie grupy bez względu na to, kto ma więcej pieniędzy na ładniejszy i bardziej profesjonalny teledysk. Niemniej jednak smutno mi się robi, kiedy myślę o tym tak: wszystkie dziewczyny, o których mowa, kiedyś były takie same. Wszystkie były zwykłymi obywatelkami, i wszystkie były ukrytym talentem, które tylko dostały od losu szansę, trochę światła reflektorów. Ale niektóre z nich dostały fotony z większą ilością energii, niż inne. To wszystko.

DISCLAIMER: ten artykuł odnosi się w głównej mierze do mainstreamowej sceny K-pop, ale choć można by powiedzieć, że w zachodnim świecie łatwiej się wybić, pomyślałabym dwa razy przed postawieniem tej tezy. Fundusze, a także pewna, jak mogłoby się wydawać, “niesprawiedliwość losu” są bowiem problemami znajomymi wszystkim mieszkańcom Ziemi.
 Kamila Szeląg